Morze piwa,
dzik na rożnie,
setki potraw,
jeszcze więcej morza piwa,
rozplątały się języki,
znowu piwa ze sześć beczek.
ALE BEKA!
Ileż w siebie można zmieścić?
Wy się dalej balu, balu
a ja chyba się urywam
na powłóczki w mokrym parku
pokopać sobie kasztany
prawą nogą, lewą nogą
i prosto w kałużę,
którą księżyc ma za lustro
i przegląda w nim łysinę,
choć dziś całkiem bez humoru.
Ciężko sapnął:
A TO TY!
Co, przygnała Cię tęsknota?
Pewnie znowu jesteś sam?
Co chcesz dzisiaj?
Pomilczymy? Pogadamy?
Ziewnął i za chmurę
poszedł spać skubany,
mrucząc jeszcze coś pod nosem.
(Na bankiecie wieczornym w parku na konferencji w Szczecinie, jednej z wielu, na jakie wyjeżdżałem na przełomie 20 i 21 wieku. Pamiętam ten wieczór oraz że robiłem zapiski z imprezy, ale karteluszek z tymi zapiskami znalazłem dopiero wczoraj, w czasie porządkowania starych dokumentów. Często wyjeżdżając służbowo, nie lubiłem w domu zostawiać żony i córeczek.)
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.