Czwarta nad ranem
Nie śpię, znowu nie śpię chodź powinnam
Stoję przed lustrem w łazience
Moja głowa jest dziurawa jak durszlak
Ale myśli się w niej szybko kłębią
Nie zdążę się przyjrzeć jednej, a już nadciąga następna
Tak szybko biegają
Powoli wypuszczam powietrze patrząc sobie w oczy
Dziwne światło sączy się przez okno
Podważam palcem żaluzje, unoszę brew
Na dworze jest śnieg
Gruba warstwa białego puchu jest na wszystkim jak okiem sięgnąć
Pada spokojnie, wszystko jest takie spokojne
Wpatruje się w ten bajkowy widok
Nagle to, co brzydkie staje się niezwykle piękne i ujmujące
Przez chwile mam ochotę wyjść i stanąć bosymi stopami na tej białej chmurze
Sprawdzić, czy jest tak miękka jak mi się wydaje
Jutro biały puch może zamienić się w brązową paćkę
Dlatego teraz patrzę ciesząc oczy
Czuje, że stoję tam całe wieki wpatrując się
Białe auta, biała droga, biały chodnik, białe domy, białe pojedyncze drzewa
Wszystko pięknie białe, nieskazitelne, nienaruszone
Patrzę na znajomy dom
Na zasłonięte ciemne okna
Na migające światełka
Zastanawiam się, czy już widział, że pada śnieg
Może się ucieszy z tej nieskazitelnej bieli, może łączy nas więcej niż dzieli…